Kurs ... według Nas jedno w tym wszystkim było najważniejsze...poczucie po co ten kurs jest i do czego ma Nas przybliżyć. Obserwowaliśmy innych uczestników kursu i przynajmniej połowa z nich się buntowała, krytykowała... a ja się od początku zastanawiałam "po co? Nie szkoda im energii?".
I chyba Nam było łatwiej niż im, bo dla Nas najważniejsze było to, abyśmy dostali dziecko i skoro zasady były takie, to nie pozostało nam nic innego, jak tylko spełniać warunki o które proszą.
Ważne było, abyśmy dali się Im poznać jacy jesteśmy, bo to przecież Oni będą dobierać nam Dziecko, a im bardziej Nas poznają, tym bardziej trafią z podobieństwem.
Tak wiec mówiliśmy to, co myśleliśmy i byliśmy tacy, jacy byliśmy na co dzień.
Czasem byłam zła na mojego Męża za zbytni luz, jak np. wtedy gdy pytali o doświadczenia z małymi dziećmi... co odparł mój Mąż ??? Że ma doświadczenie przy porodach...Wszyscy z zaciekawieniem słuchali a On kontynuował, jak to parę razy w miesiącu odbierał poród od krowy... No walnąć jak nic... Nasze psycholożki szybko jednak wykumały jacy jesteśmy i nigdy nie odebraliśmy sygnałów, jakoby Nasza zbytnia swoboda była dla Nich problemem.
Zajmowało się nami około 5 psychologów, na zmiany, na różnych etapach i dając nam kwalifikację powiedziano, że nikt z Nich nie miał wątpliwości co do Nas. Wiec chyba opłaciło się być sobą.
A wierzcie mi, że jesteśmy bardzo niedoskonali, bardzo ...
Kurs kończyła z Nami świetna para, z którą kontakt mamy do dziś. On, poważny, dorosły facet po 50-tce, Ona super Babka po 40-tce. Tak samo jak My, wiedzieli po co tam są i w dniu kwalifikacji ich rodzina wzbogaciła się od razu o rodzeństwo ;) to jest dopiero niespodziewanka :).
W każdym bądź razie pisze to po to, bo Oni też od początku mieli cel i nie zajmowali się zbytnimi dyskusjami na temat, po co te pytania psychologów? czy to ważne? itd. Od innych par słychać było nawet komentarze typu: "Gówniarz nie będzie mnie wypytywał, co Go to obchodzi? Nic mu nie powiedziałem"...
Przecież to Jego praca ... zadaniem psychologa jest dowiedzieć się od nas jak najwięcej. I nie ma tematów tabu. Musieliśmy odpowiadać na pytania typu:
- Na ile punktów od 1-10 wyceniacie Państwo swoje życie seksualne? Pytanie padało oczywiście w 4 oczy :)
- Jak często pity jest alkohol?
- Opisać swoje relacje z ojcem, matką
- Cechy partnera
I wiele, wiele innych. Można by wymieniać w nieskończoność ...
Podsumowując: Moja skromna (oparta tylko na moich doświadczeniach) rada dla rodzin przystępujących do procesu - Miejcie świadomość po co tam jesteście i nie buntujcie się, bo Ośrodek nie chce stanąć Wam na drodze do rodzicielstwa, on chce tę drogę Wam ułatwić! I wcale nie musicie być idealni!
Od Was zależy, na ile im na to pozwolicie. Wiem, że są lepsze i gorsze Ośrodki, na to nie mamy wpływu - przeciwnie jednak do Naszego podejścia do sprawy.
Tak na marginesie - Ci, którzy tak bronili swojej prywatności na kwalifikacji się z Nami już nie spotkali ...
Dodam jeszcze jedno jednak :) a co? Mój blog :)
Jest bardzo dużo zarzutów odnośnie biurokracji...nie będę ściemniać, że tego nie jest dużo....
- życiorysy, psycholodzy, psychiatra, zaświadczenia o niekaralności,lekarz ogólny, 40 godzinny kurs, wizyta w domu, poznanie przyjaciół, kurator...
Ale tu przecież kuźwa chodzi o ludzkie życie.. o to aby rodzic adopcyjny był przygotowany na komplikacje, trudności, nie ma nic gorszego niż rozwiązywanie adopcji, ale niestety się zdarza...Dziecko oddane dwukrotnie do domu dziecka, swoja przygodę z życiem najczęściej kończy już w ośrodku psychiatrycznym...Znamy niestety i takie przypadki ;(
Beata jesteście wielcy! Podziwiam i wielki szacun!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję, szkoda że nie wiem komu :)
OdpowiedzUsuń