czwartek, 6 czerwca 2013

Pierwszy dzień w komplecie w domu.

Po wyjściu z Domu zastępczego, posadziliśmy Czarodzieja na tylnym siedzeniu w aucie.
Jechałam z przodu odwracając się do Niego co i rusz, trzymając Go za rękę, aby nie czuł się samotny.
Jak tylko ruszyliśmy przestał płakać, krajobrazy były zbyt ciekawe, aby tracić czas na płacz. Był zachwycony, wszystko przeżywał, wzdychał i pokrzykiwał.
Więcej już praktycznie nie zapłakał.

Koło 10.00 byliśmy w domu. Posadziliśmy Go na kanapę z zabawkami. Jego Opiekunka mówiła Nam, że chodzi, ale przez parę dni Czarodziej się zblokował i nie chciał chodzić. Tylko siedział na kanapie i bawił się klockami, takimi samymi jak w Domu zastępczym. Uśmiechał się do Nas, wygłupiał, chciał dotyku, kontaktu.

Przed 12.00 zrobiłam mu Jego ulubioną pomidorówkę z ryżem. Nie odmówił.
No i przyszedł czas spania. Od początku przygotowywani byliśmy na identyczne wprowadzenie Jego przyzwyczajeń, nic nie chcieliśmy zmieniać, aby Go bardziej nie stresować. Nie ruszałam się bez ściągi na kartce co robić po kolei i czym karmić.
Parę tygodni jeszcze minęło, zanim poczułam się na tyle gotowa, żeby po swojemu odczytywać Jego żądania.
( całe szczęście miałam cały czas przy sobie moją siostrę - prywatnego konsultanta pediatrycznego :) )
I tu jest ten moment, aby opisać w jaki sposób Czarodziej był "usypiany"... wzbudza to przerażenie na twarzach Matek, Teściowych itd :).
Po kąpieli, Czarodziej był wnoszony do pokoju, buziak, zgaszenie światła, "pa,pa" i widzimy się rano. I tyle :) Tak też mieliśmy robić u nas w domu, aby zachować dokładnie te same rytuały.
Wcześniej pobawiliśmy się z Nim w  pokoju, aby nie czuł się obco. Po zupce trochę przytulania, śmiechów, położyliśmy Go do łóżeczka, buziak  i wyszliśmy. Zaczął płakać, ja chciałam od razu do Niego iść, ale Mąż mnie powstrzymał. Zdecydowaliśmy poczekać minutę, dwie i wtedy Mu się pokazać. Nie było już okazji :), bo elektroniczna niania zaraz Nam zdradziła, że po paru sekundach płaczu Młody przystąpił ze śmiechem do zabawy książeczką (zostawiłam mu w łóżeczku). Pobawił się trochę i padł. Obudził się wesoło gaworząc do niani. Na nasz widok szeroki uśmiech od ucha do ucha i ... tyle :)
Gotowy znowu do zabawy.

Gdy myśleliśmy o tym dniu, kiedy w końcu będzie z Nami, ustaliliśmy parę zasad, a mianowicie:
- pierwsze dni nie zapraszamy nikogo, aby Mu się nie mieszało w głowie od ilości ludzi
- przez pierwsze tygodnie nikomu nie pozwolimy Go wziąć na ręce, aby nie czuł, że osoby biorące Go (tak jak my u Niego w Zastępczym domu) mogą być tymi, które znowu Go gdzieś zabiorą.

Prawda była jednak taka, że na Czarodzieja nie czekaliśmy tylko My... My się z nim chociaż widywaliśmy w Domu zastępczym, a nasze rodziny przez 2,5 miesiąca mogły liczyć tylko na jakąś fotkę i Nasze opowieści.

No więc zdecydowaliśmy się powolutku co dwa dni, na chwilę każdego z bliskich wpuszczać. Pierwsza przyszła Moja siostra. Z daleka obserwowała sobie Czarodzieja, nic na Nim nie wymuszając. Śmieszna była sytuacja, kiedy Mały zrobił coś na tyle śmiesznego, że Ja i Mąż zaczęliśmy się śmiać, dołączyła Moja siostra i ....???  koniec, Czarodziej spoważniał. Nie życzył sobie, aby śmiała się z Nami :)

Dalej, po paru dniach Moi Rodzice i Teściowie wpadli w odwiedziny. Czarodziej od początku sobie Ich wszystkich zjednał ciągle się uśmiechając.
Właśnie dlatego został nazwany przez mojego Męża - Czarodziejem :).

Pomimo stosunkowo bezproblemowych początków, ciągle w głowie i tak mieliśmy słowa psychologów, że kryzys u Czarodzieja nie musi przyjść od razu, ale np. po dobrych paru tygodniach.
To już jednak temat na kolejny post :)

Jedno z pierwszych śniadań Czarodzieja

Zjadł oczywiście wszystko :)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli logujecie się jako Anonimowy - nie zapomnijcie podpisać się w treści komentarza :)