czwartek, 3 października 2013

Życiorys ... po raz drugi...

Ponownie musieliśmy przystąpić do napisania życiorysu ...
Wydaje mi się to trochę zbędne...

Odnoszę zresztą wrażenie, jakby Ośrodkowi nie do końca chciało się analizować, jakie dokumenty nasze już mają, tylko z założenia z listą w ręku każą wszystko gromadzić Nam od początku. Nie widzę w tym logiki, ale czy kogoś obchodzi co ja widzę albo nie? Na pewno nikogo z Ośrodka.
Więc i tym razem przystąpiliśmy pokornie z Mężem do realizacji listy otrzymanej z Ośrodka. I kuźwa ugrzęźliśmy na ostatnim punkcie - na życiorysie. Pierwsze nasze życiorysy miały po kilka ładnych stron...
I co My mamy tu teraz znowu napisać? I czemu ja o to się martwię bardziej niż mój Mąż? Ano, bo Baba jestem i jak sama zrobię/wymyślę, to niby będzie dobrze...Jasne...połowa Bab tak myśli i i biorą na siebie to, co łatwiej byłoby oddać komuś innemu, ale nieeeeee... przecież tylko My tak dobrze potrafimy... :)

Dobra...napisaliśmy... napisałam ... Nie było według Nas sensu, abyśmy pisali Go oboje oddzielnie, każdy swój, bo od października zeszłego roku nie ma Nas oddzielnie... Życiorys więc został napisanym przez jedną rękę i ubrany w zdania przez jedną głowę, zamysł powstał jednak w głowach dwóch - tak twierdzi Mąż, ja wiem, że bardziej powstał w Mojej głowie :) Tak Mężu!

No i jest...leży przede Mną... półtorej strony A4. Jak zwykle nie wiem czy nie nazbyt szczery... Zaczynamy od dnia kiedy poznaliśmy Czarodzieja... o tym że płakał, ciągle i ciągle... o tym, jak przez pierwsze miesiące uczyliśmy się siebie, własnych przyzwyczajeń, tolerancji, o tym jak ostrożnie Czarodziej wchodził w relacje z Nami, o tym jak Ja i Mąż wsiąknęliśmy z dnia na dzień w bycie jedną rodziną, o tym, że życiorys jest jeden bo jest jeden wspólny mianownik od roku, jedno sedno i że pisanie dwa razy przez Nas teraz tego samego, mogłoby ich znużyć...No i kropka :)
Nie poprawiamy, nie ulepszamy.

Jutro życiorys jedzie do Ośrodka i kolejnym krokiem będą testy psychologiczne. Niestety Nasza Opiekunka jest na urlopie macierzyńskim, wobec czego przydzielą Nam kogoś nowego. Nie zgodzę się na osobę, której nie znam. Wtedy nie ma to dla mnie sensu. Chce znowu wierzyć, że osoba ta znać Nas będzie na tyle, aby znów dokonała dobrego wyboru. Dołączyłam dwa zdjęcia, jedno z pierwszego dnia Czarodzieja u Nas...
Ależ to było dawno temu...

5 komentarzy:

  1. My jak zgłosiliśmy się poz drugi do ośrodka to nasza pani też była na macierzyńskim i trafiliśmy na pierwszą rozmowę do oschłej i beznadziejnej kobiety, którą widzieliśmy pierwszy raz na oczy dlatego i sama wiem jak ważne jest żeby trafić na kogoś kogo się zna czy lubi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez poprzedni proces, była taka jedna właśnie jak opisujesz... oby nie Ona się trafiła :)

      Usuń
    2. Ha ha! W każdym ośrodku musi być chociaż jedna taka :)
      Aga

      Usuń
  2. Witaj :) Jak to dobrze, że tu trafiłam :) My dopiero zaczynamy naszą drogę adopcyjną, jesteśmy w trakcie szkolenia, a czytając takie blogi jak Twój tylko utwierdzamy się w słuszności swojej decyzji. Na pewno będę zaglądać tu częściej i zapraszam również do siebie (www.polowanienabociany.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń
  3. Beata, jesteście wielcy! :) Czytam tego bloga od kilku miesięcy. (Aga podesłała mi link) Wiele razy się uśmiałam, wiele razy łezka zakręciła mi się w oku... Jednak czytając coraz to kolejne posty uświadamiam sobie jak szczerymi i fajnymi rodzicami jesteście. :) Trzymam kciuki za kolejną adopcję. (Marta- kuzynka Agi ze St.Pola)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli logujecie się jako Anonimowy - nie zapomnijcie podpisać się w treści komentarza :)