A jeśli tak, to - gdzie, komu i po co?
Najważniejsze od czego trzeba ten post zacząć - to moje dzieci.
Gdy ja kończyłam kurs - 7 lat temu - mówić czy nie mówić pozostawało w gestii rodziców adopcyjnych, osrodki namawialy do mowienia ale nacisk nie byl tak duzy jak teraz - aktualnie ośrodki adopcyjne niechętnie patrzą na osoby, które deklarują się nie mówić. Lata obserwacji, badań pokazały ze brak informacji o swojej tożsamości moze powodujować wiele problemów w adorodzinach.
Według mnie to wbrew teorii o poznawaniu własnych korzeni, przeszłości itd... poza tym mam wewnętrzne przeczucie, że nie mówienie oznacza niepogodzenie się z adopcyjnym rodzicielstwem - a to źle rokuje na przyszłość. Jasne, że można ośrodkowi skłamać i robić co się chce... tylko to i tak wróci - wróci do twojego własnego życia. Wszystko co nieprzerobione - wraca. Prędzej czy później a najczęściej w momencie, kiedy najmniej byś tego chciał. Także najlepiej przerobić to na samym początku procedury. Losu nie zmienisz - to, że twoje dzieci urodził ktoś inny, to po prostu Fakt.
Myślę, że każdy z rodziców adopcyjnych powinien to dobrze przepracować przede wszystkim dla dziecka - jego historia jest najważniejsza. Takim podejściem można je skrzywdzić. Dajesz swojemu dziecku jasny sygnał, że o jego historii wolałeś zapomnieć, to z kolei daje mu sygnał, że jego przeszłość to coś złego.
Każdy z nas ma przeszłość i ty i ja i mój mąż i moi przyjaciele - dla wspólnego życia, zrozumienia siebie nawzajem warto rozmawiać, nawet jeśli jest to bolesne. Tak chyba działa rodzina, nie?
Czy dla nas rodziców adopcyjnych bolesne jest to, że nasze dzieci urodził ktoś inny? Dla mnie nie, bolesne bywa dla mnie tylko czasem to, że urodzenie się tam a nie gdzie indziej troszeczkę zmniejszyło szanse moim dzieciom - przynajmniej na starcie. I o to mam czasem żal. Dziękuje jednak biologicznym Mamom, że mam moje dzieci - czasem lekko sponiewierane życiem ale mam! Dziękuję, że donosiły, urodziły a teraz one śpią sobie jeszcze w pokojach obok!
Ehhh przebrnęłam, uroniwszy łezkę ale przebrnęłam :)
Otoczenie, przedszkole, szkoła.
Jedną z moich najbardziej wyrazistych cech od małego była "prawdomówność" - pamiętam jak moja mama po kolejnej awanturze w szkole "bo zawsze musiałam powiedzieć co myślę" - nie ważne komu, czy koleżance, szatniarce, nauczycielce czy Panu przejeżdżającemu na rowerze - próbowała mi tłumaczyć, że naprawdę czasem warto zamknąć gębę... Szczerze wam powiem, że nadal się tego uczę hahaha :) ale do brzegu. Ja po prostu uważam, że życie jest łatwiejsze jak mówisz prawdę - no taka się już urodziłam.
W przedszkolu powiedzieliśmy od razu, między innymi dlatego, że Czarodziej po pojawieniu się u nas otrzymał WWR (wczesne wspomaganie rozwoju) i realizowano mu je właśnie w przedszkolu. Nie wyobrażam sobie nie powiedzieć Paniom psycholog i pedagog z jakimi problemami będą się mierzyć. Uważam też, że geneza problemu jest najważniejsza do jego rozwiązania. To w jakim Czarodziej jest aktualnie miejscu z nauką i samym sobą utwierdza mnie, że zrobiłam dobrze, Panie wychowawczynie wykazały się ogromną współpracą z placówkami pobocznymi (poradniami psychologicznymi) i razem z nimi wykonały mega robotę.
A otoczenie? Wiedzą wszyscy. Nie wyobrażam sobie ukrywać nagłych pojawień się u nas dzieci :)
Nie, bo nie, bo według mnie to bezsensu :). Poza tym podczas starań o Czarodziejkę mój syn opowiedział wszystkim w przedszkolu, że będzie miał siostrzyczkę - że są takie Panie co nam jej szukają - na co koledzy go wyśmiali - toć Czarodziejowa Mama nie ma brzucha!
Dzień, w który wracaliśmy z Czarodziejką z Sądu, był przede wszystkim dniem Czarodzieja. Pierwszym miejscem, które "zaliczyliśmy" było przedszkole. Mój syn widząc nas, w końcu przekonał swoich kolegów, że nie wymyśla i siostrzyczka istnieje naprawdę. I jak sie później okazalo, w domu kazdego z kolegow tego dnia rodzice musieli opowiedziec jak to sie stalo ze w domu Czarodzieja znalazła sie siostrzyczka w taki a nie inny sposob :). Dla Mlodego bylo to niezwykle ważne i to jak się cieszył że inni widzą siostrę zapamiętamy na zawsze.
No dobra, kończę, lecę ogarniać szkodniki do przedszkola :).
My kończyliśmy kurs w oa 2011 i nam mówili, żeby mówić, mówić, mówić i przytaczali przykłady z życia, kiedy rodzice nie mówili o adopcji dzieciom, a potem dramat gonił dramat.
OdpowiedzUsuńMy mówimy, Hania wie, czasem pyta, choć mam wrażenie, że więcej pytała jak była młodsza. W przedszkolu nie powiedzieliśmy, bo nie było takiej potrzeby. Myślę, że Hania i tak sama powie, kiedy tylko okazja się nadarzy.
To prawda, nie mówiąc dziecku ewidentnie pokazujemy mu, że jego historia, jego życie to coś złego, wstydliwego. Dzieci nie są naszą własnością.
Póki co mamy za sobą pytania "u kogo byłam w brzuchu?", " dlaczego ty mnie nie urodziłaś?" itp. Później pojawiają się te trudniejsze - "dlaczego ?" I chyba tego pytania boję się najbardziej...
Czarodziej mnie ostatnio zapytal "czy niektore Panie, te w szpitalu, jak urodzą to biorą te dzieci ze sobą?"... :( Prawie mi serce pękło. Najpierw to bylo dla niego cos naturalnego, teraz zaczyna pytac i sie zastanawiac na tym...
UsuńDokładnie. Im są coraz starsze tym bardziej się zastanawiają, analizują. Pamiętam jak moja znajoma, która tez jest mama adopcyjną mówiła, że cały czas synowi powtarzała, (motywowała), że jak się bardzo chce to można wszystko, że "dasz radę, tylko spróbuj" i takie tam. A on w końcu zapytał: "czy moja mama biologiczna nie dała rady, nie chciała, odpuściła, nie zależało jej na mnie???" Miał wtedy 12 lat. Kumpele najpierw zatkało, potem pogadali od serca. Czasem zwykle "biadolenie" może poruszyć najdelikatniejsze struny.
UsuńZ jednej strony jestem za tym, aby mówić...z drugiej- wiem jacy ludzie potrafią być okrutni i z obawy, że mogą skrzywdzić moje dziecko uszczypliwymi komentarzami- pewnie bałabym się to zrobić...Temat jest niezwykle trudny i delikatny...
OdpowiedzUsuńDla nas jasne było/i jest, że trzeba mówić. Tyle, że najlepsze jest to, że na co dzień żyjemy sobie swoim życiem i najzwyczajniej zapominamy, jaką drogą Tygrys pojawił się w naszej rodzinie. Sami sobie przypominamy, że trzeba mówić, mówić i jeszcze raz mówić. I mówimy. Póki co informacje przelatują przez Tygrysa, choć bardzo lubi historię o naszym pierwszym spotkaniu. Jeszcze nie ogarnia skąd się biorą dzieci, więc swoje początki przyjmuje tak po prostu. Pewnie za chwilę zaczną się pytania, a że jest niezwykle wrażliwy, łatwo nie będzie.
OdpowiedzUsuńŻałość w płaczu J., kiedy mówiła do mnie "Mamusiu, ja tak bardzo chciałam być w Twoim brzuchu!" do dziś rozwala mnie na łopatki i za każdym razem płaczę i najzwyczajniej żal mi tych straconych aż 4 lat, kiedy nie byliśmy razem, zwłaszcza teraz, kiedy w rodzinie pojawiają się brzuszkowe niemowlaczki i uzmysławiam sobie, jak cholernie dużo nam nie było dane�� We Are A Match Made In Heaven
OdpowiedzUsuńI dlatego, dałabym wszystko, abym to ja mogła urodzić naszą Hanie. Aby nie musiała się borykać z takimi problemami, rozterkami, dramatami wewnętrznymi. Ale jest jak jest i musimy pomóc jej oswoić rzeczywistość. Ja boję się pytania "dlaczego?", głównie dlatego, że Hani mb wychowuje starszego brata Hani oraz niespełna dwuletniego synka - urodził się 3 lata po Hani - a Hanię nie...Znamy powody dlaczego zdecydowała się na adopcję, ale nie wiem czy Hania będzie wstanie je zrozumieć...
UsuńA wiesz, że im dłużej jesteśmy razem, tym bardziej żal mi tych 7 miesięcy, które Hania spędziła w pr. Najpierw cieszyłam się , że to "tylko" 7 miesięcy, a teraz jest to aż 210 dni bez niej!!!
P.S. Czy dobrze kojarzę, że to Wy co z Wielkiej B. się przenieśliście z psem w góry?;-)
U nas jest podobnie, starszego brata wychowuje babcia, młodsze rodzeństwo jest z mamą biologiczną. Myślę, że dla naszej córeczki to będzie najbardziej bolesne.
UsuńTysiu, u mnie też świadomość nieodwracalnie straconego czasu z Julią rosłai nadal rośnie, ale to ja muszę w sobie to jakoś przepracować. Obym miała w sobie mądrość wytłumaczyć wszystko Juleńce jak przyjdzie czas, bo u nas MB również wychowuje młodszą siostrę Julii. A pamięć masz świetną- to my:) Żałuję, że zniknęłam, ale wracam, może i u siebie znów zacznę pisać��
OdpowiedzUsuńFajnie, że wróciłaś;-)I jeśli zaczniesz pisać z przyjemnością będę do Was zaglądać. Pamiętam do dziś zdjęcie Juli z psami przy kominku, które mnie urzekło swoim spokojem, czułością, nostalgią.
UsuńOj tak, masz racje, ta mądrość jest nam niezwykle potrzebna.
Jest tak jak Via i Tyśka mówicie... na początku się człowiek cieszył, że to tylko kilka miesięcy (choć w przypadku Czarodzieja prawie 1,5 r) i to wywołuje wewnętrzną złość. ale przede wszystkim świadomość straconego czasu i możliwości.
OdpowiedzUsuńIrytują mnie "biologiczni" którzy mówią "E tam, to tylko parę miesięcy, na pewno nie ma wpływu" - se wtedy myślę czy w takim razie oni zgodziliby się na to, aby pierwsze miesiące ich dziecko było bez nich? Każde z moich dzieci spędziło pierwszy miesiąc leżąc same w szpitalu, bez mamy, bez opieki. Jak o tym pomyślę to normalnie mnie to rozpieprza ze złości.
Kochana, jak ja dobrze znam to uczucie złości! Hania podobnie, 15 dni sama w szpitalu po porodzie - zapalenie dróg moczowych. I kiedy sobie pomyślę, że ona tam była sama, na łasce i nie łasce pielęgniarek, z kroplówkami wbitymi w jej małe ciałko, bez opieki, bez przytulania, głaskania...to chce mi się wyć.
Usuń